Ratowali Leokadia i Aleksander Mikołajkowowie oraz Bronisława i Józef Kunyszowie (ci drudzy na zdjęciu).
– Proszę Pani, tu stał się cud – powiedział jeden z braci Reichów, gdy odwiedził Danutę Strzelecką, wnuczkę Bronisławy i Józefa Kunyszów, którzy uratowali jego i całą rodzinę od zagłady. Potomkowie ocalonych pamiętają o tym do dzisiaj, dwa tygodnie temu do domu na Garncarskiej zapukał ich wnuk.
Historię uratowania 13-osobowej rodziny Żydów przez Leokadię i Aleksandra Mikołajkowów znają wszyscy, którzy interesują się przeszłością Dębicy. Do tej pory opisywana była jednak tylko do połowy, a jest też część druga. Czas tę historię opowiedzieć do końca.
Ale przypomnijmy najważniejsze fakty z części pierwszej, bo bez nich ciąg dalszy nie byłby możliwy. Ciąg dalszy niezwykłych wydarzeń i heroicznej walki o uratowanie żydowskiej rodziny, gdy karą za ich ukrywanie była śmierć.
W garażu przy Kościuszki
Aleksander Mikołajków, 39-letni lekarz i jego trzy lata młodsza żona mieszkali w Dębicy od 1930 roku. Ona była pielęgniarką.
Chaskiel Reich i jego rodzina mieszkają w gettcie. Znają się z Mikołajkowami, zatrudniającymi dorywczo seniora rodu do prac porządkowych, głównie w ogrodzie. Reichowie nie są zamożni, jedno z dzieci – Efraim dorabia jako goniec w ubezpieczalni, w której pracuje Aleksander Mikołajków.
Gdy getto zostaje zamknięte, syn Mikołajkowów, Leszek, przedostaje się do niego, zanosząc do Reichów żywność i lekarstwa. Gdy zbliża się pierwsza ewakuacja getta, w lipcu 1942 roku, Reichowie są w trudnej sytuacji, bo nie mają pracy. Tacy ludzie przewidziani są do wywiezienia do obozu zagłady w Bełżcu. Wtedy Leokadia Mikołajków przez płot wręcza Efraimowi klucz od garażu przy swoim domu i mówi, by wieczorem ukryło się tam tyle osób, ile zdoła się zmieścić. Schronienie znajdują Efraim, jego rodzice, dwie siostry, brat, szwagier, dwie kuzynki, wuj i ciotka. W sumie 11 osób.
Gdy sytuacja nieco się uspokoiła Reichowie wracają do getta.
Ale gdy w listopadzie 1942 roku Niemcy planują drugą, ostateczną likwidację żydowskiej dzielnicy, Mikołajkowowie znowu oferują pomoc. Reichowie wracają do garażu na Kościuszki, tym razem jest ich 14, bo dochodzi kuzyn z żoną i 3-letnim dzieckiem.
W domu Mikołajkowów działa ośrodek zdrowia, biuro PCK i biuro powiatowe Rady Głównej Opiekuńczej. Jedno z mieszkań jest wynajmowane. Przewija się tu mnóstwo ludzi, nie ma możliwości, by ukryć Żydów w kamienicy. Ale przylega do niej przybudówka: garaż, drewutnia, mały magazyn na sprzęt. To tu, na strychu, urządzona zostaje kryjówka. W nocy Reichowie i ich rodzina mogą zejść na dół, by nieco rozprostować kości. Nie mogą wyjść do ogrodu, bo akurat na niego i garaż wychodzą okna z budynku obok, w którym działa policja kripo (na parterze) i gestapo na piętrze.
Reichowie to nie jedyni Żydzi, którym pomaga lekarz z żoną. Udaje im się 9-osobową rodzinę Schuldenfreiów przenieść do getta w Bochni, gdzie szanse na przeżycie wydają się większe. A dwóch braci Wilnerów wyjeżdża do Warszawy, gdzie w ich ukryciu pomaga siostra Leokadii (będą walczyli w Powstaniu Warszawskim).
Niemcy żądają oddania kluczy
Udzielanie schronienia 14 osobom nie jest łatwe. Trzeba im dostarczyć żywność, wynieść nieczystości. Taki ciągły ruch mógłby wzbudzić podejrzenia policjantów lub gestapowców. Aleksander Mikołajków zakłada więc hodowlę królików, klatki umieszcza w garażu. Karmiąc zwierzęta co najmniej dwa razy dziennie, czyszcząc klatki, małżeństwo ma stały kontakt z ukrywającymi się. To tłumaczy częstą obecność w przybudówce.
Do czasu, gdy wiosną 1943 roku Niemcy pozyskali nowy samochód. Żądają od lekarza udostępnienia garażu. Na dodatek dali mu 24 godziny na opróżnienie pomieszczenia. W miarę przestronny strych nie może już być kryjówką dla Reichów, podobnie jak dom Mikołajkowów. Na obie rodziny pada strach i niepokój o przyszłość. Co zrobić z tak liczną grupą ludzi? Czasu na rozmyślania nie ma wiele.
O Kunyszach prawie zapomniano
W 1960 roku w New York post ukazał się artykuł Efraima Reicha, w którym opisał historię ocalenia swojej rodziny. Ta opowieść kończy się na posesji przy Kościuszki.
Kilka lat później (1966) tekst został przetłumaczony i opublikowany w książce Władysława Bartoszewskiego i Zofii Lewinówny pt. Ten jest z ojczyzny mojej.
W tej samej książce, w rozdziale o niedopowiedzianych historiach, jest krótka wzmianka, pochodząca od księdza Kazimierza Ocytko o treści: Józef Kunysz przechował w Dębicy 13 osób na strychu swego domu.
Wtedy jego historii nie powiązano z ocaleniem 13 Żydów przez Mikołajkowów.
W 2020 roku ukazała się książka Anny Piątkowskiej i Katarzyny Pruszkowskiej-Sokalla pt. Ostatni sprawiedliwi. Jeden z wywiadów w niej zamieszczonych to rozmowa z Leszkiem Mikołajkówem, synem Leokadii i Aleksandra. Ujawnił wtedy, że Niemcy zażądali kluczy od garażu w ciągu 24 godzin, co oznaczało konieczność opuszczenia posesji przez ukrywających się. Jak dodał, ojcu udało się znaleźć inne schronienie, w domu Józefa Kurzyny (błędnie po latach zapamiętane nazwisko).
W 2022 roku powołując się na to źródło (wywiad z Leszkiem Mikołajkówem), napisałem o tym w książce Zagłada i walka (także podając błędne nazwisko Kurzyna). Wcześniej starałem się dociec, gdzie i u kogo ukrywali się Żydzi, którzy musieli opuścić strych na Kościuszki. Nie udało mi się to, w książce więc ten wątek został niedopowiedziany.
Z końcem lutego 2023 roku odbyło się moje spotkanie autorskie z czytelnikami w Pustkowie-Osiedlu. Mówiłem wtedy, że historia ocalenia Reichów i Wolfów musi być opowiedziana do końca, apelowałem, by jeśli ktoś ma taką wiedzę, podzielił się nią. Jednym z uczestników spotkania był Tomasz Wrona. Gdy wrócił do domu, opowiedział o jego przebiegu i o niedopowiedzianej historii ocalenia Żydów swojej żonie.
– Boże, przecież ja wiem, co się dalej stało – odpowiedziała podekscytowana Marta Wrona.
Małżeństwo mieszka po sąsiedzku z Danutą Strzelecką. Pani Marta często odwiedza starszą panią, relacje mają bardzo przyjacielskie. Podczas jednej z rozmów wnuczka Bronisławy i Józefa Kunyszów opowiadała sąsiadce, co się działo w czasie wojny.
Półtora roku później pani Danuta zgodziła się na rozmowę ze mną, spotkaliśmy się 20 listopada br.
Kupili mały domek
Bronisława (ur. 1864) i Józef (ur. 1871) Kunyszowie nie byli rodowitymi dębiczanami. Przez większość życia nie mieli z naszym miastem nic wspólnego. On był kolejarzem, ona prowadziła dom w Stanisławowie. Gdy Józef przeszedł na emeryturę ich dobrzy znajomi Maria i Jan Drozdowie namówili ich, by sprowadzili się do Dębicy. Akurat na sprzedaż był drewniany domek na bocznej odnodze ulicy Sobieskiego (dziś Krakowskiej), w pobliżu lasu.
Dom był niewielki, raptem pokój z kuchnią, w sam raz dla emerytów. Kunyszowie kupili go i sprowadzili się do Dębicy w 1935 roku. Prowadzili od tego czasu spokojne życie seniorów.
Ich córka Maria mieszkała na Polesiu, wyszła za mąż za Stanisława Strzeleckiego. Oboje byli nauczycielami, tuż przed wojną w Kamieńcu Litewskim, jakieś 30 kilometrów od Brześcia nad Bugiem. Urodziła się im córka Danuta.
W 1939 roku Stanisław Strzelecki założył mundur i ruszył walczyć w obronie ojczyzny. Dostał się do sowieckiej niewoli. Więziony w Kozielsku, zginął w Katyniu (jego symboliczny grób znajduje się na Starym Cmentarzu w Dębicy).
– Zostałyśmy z mamą same. W Kamieńcu to tak było, że weszli Niemcy, potem przyszli Rosjanie, po nich znowu Niemcy, a na koniec ponownie Rosjanie – wspomina Danuta Strzelecka.
Jej mama została aresztowana przez Niemców w czerwcu 1944 roku w Kamieńcu Litewskim za tajne nauczanie wraz z ośmioma innymi nauczycielami. Trafiła do obozu w Ravensbruck, skąd po blisko roku została ewakuowana do Szwecji, na mocy porozumienia podpisanego z Rzeszą przez hrabiego Bernadotte.
W 1945 roku jej kilkunastoletnia córka Danuta przyjechała do dziadków w Dębicy.
– Po powrocie mamy ze Szwecji dowiedziałyśmy się, co tutaj miało miejsce wcześniej – mówi, mając na myśli niezwykłą historię, której głównymi bohaterami byli jej babcia i dziadek.
Mieli zostać kilka dni
Nie wiadomo, jak zawiązała się znajomość Mikojakowów z Kunyszami. Ale gdy sytuacja stała się dramatyczna i 14 Żydów z rodzin Reichów i Wolfów musiało opuścić posesję przy ul. Kościuszki, umieszczono ich u małżeństwa emerytów z Sobieskiego. Ci nie mieli wiele czasu do namysłu, trzeba było działać szybko. Zgodzili się przyjąć pod swój dach całą grupę.
Czternaście osób przeszło z Kościuszki na obecną ul. Garncarską nocą. Nie wszyscy razem, ale w odstępach po dwie, trzy osoby. Na szczęście było bardzo ciemno.
Bracia Reichowie natknęli się na Niemców. Słyszeli ich kroki, w ciszy pogłos odbijanych na chodniku ciężkich butów był dobrze słyszalny. Niosła się w przestrzeń także prowadzona po niemiecku rozmowa. Bracia zamarli ze strachu, na szczęście nie spanikowali. Stanęli w głębi drzwi jednej z kamienic. Niemcy ich nie zauważyli.
Początkowo Żydzi mieli zostać u Kunyszów przez kilka dni, bo Mikołajkowowie liczyli, że uda się wyrobić fałszywe dokumenty i wszyscy wyjadą do Warszawy. W dużym mieście łatwiej byłoby o kryjówki, mogli liczyć na pomoc siostry pani Leokadii.
Ale ten plan się nie powiódł, dokumentów nie udało się wyrobić. Prawdopodobnie ludzie, którzy w tym pośredniczyli, tym razem nie mogli pomóc.
Możemy się tego tylko domyślać, te historie wcale nie muszą się ze sobą łączyć. W Dębicy fałszywe dokumenty dla Żydów wyrabiali m.in. Helena Bielecka, pracująca w Urzędzie Miejskim (kenkarty – dowód tożsamości) i Stefan Goetz, pracownik kolei (ausweissy – legitymacja pracownicza). Kilka tygodni wcześniej zostali jednak aresztowani, właśnie pod zarzutem sporządzania takich dokumentów. Skąd gestapo się o tym dowiedziało? Gdy Niemcy zabili grupę Żydów w lesie koło Niedźwiady, znaleźli w schowku podrobione papiery i doszli to tych, którzy je wystawili.
Czy Helena Bielecka i Stefan Goetz mieli dostarczyć papiery dla Reichów i Wolfów? Tego nie wiemy, ale jest możliwe, że to z tego powodu planu Aleksandra Mikołajkowa nie udało się zrealizować. Żydzi nie mogli nigdzie wyjechać.
– Dziadzio powiedział: Przecież ja nie wyrzucę ludzi na ulicę. I zostali – opowiada Danuta Strzelecka.
Ukrywali się na strychu
Zimą dokuczał mróz, latem upał. W nocy schodzili się umyć, zimą trochę ogrzać, jak były ciemne noce wychodzili na zewnątrz rozprostować nogi.
Kłopotem było wynoszenie nieczystości. Jeszcze większym problemem było wyżywienie 14 osób. Kunyszowie mieli jedynie skromną emeryturę, za okupacji te pieniądze niewiele znaczyły. Reichowie i Wolfowie byli ludźmi ubogimi, nie posiadali niczego, co można byłoby spieniężyć, gotówki także nie mieli. Pomagali Mikojakowowie. Lekarz część wynagrodzenia, głównie na wsi, pobierał w płodach rolnych i ta żywność trafiała do domu Kunyszów. Oczywiście jego częste wizyty mogły wzbudzić podejrzenia, przy sąsiedniej ulicy zakwaterowano Niemców.
Pani Danuta, a wcześniej jej dziadkowie, byli przekonani, że ich sąsiedzi o wszystkim wiedzieli. Po prostu mieli zbyt małe podwórko, wszystko na nim widoczne było jak na patelni. Wynoszenie nieczystości, skromne dostawy żywności dla tak dużej grupy ludzi, nocne wyjścia na zewnątrz, nie mogły zostać niezauważone. Sąsiednie domy stały kilka metrów dalej.
Zresztą sami sąsiedzi, już po wojnie potwierdzali, że wiele widzieli, reszty się domyślali. Nikt jednak przez blisko dwa lata nie wydał Kunyszów.
Po sąsiedzku przez pewien czas mieszkał ks. Jan Zawada, wikary, a pod koniec wojny proboszcz parafii św. Jadwigi. Nawet prowadził tu filię kancelarii. Pani Danuta jest pewna, że pomagał dziadkom, choć nie wie, w jaki sposób. Pewnego dnia przyszła do niego kobieta z wiadomością, że u Kunysza są Żydzi. Odpowiedział że wojna się kończy, więc nikomu nie należy nic mówić, bo gdy się Niemcy dowiedzą, nie wiadomo, jak to się dla wszystkich skończy. Na szczęście kobieta posłuchała głosu kapłana.
Tu stał się cud
Gdy w latach 60-tych do Dębicy przyjechał jeden z ocalonych braci Reichów stanął w progu na Garncarskiej i powiedział, że tutaj przechowywał się z rodziną u państwa Kunyszów. Podczas jednej z kolejnych wizyt, które miały miejsce co kilka lat, stwierdził, że tu stał się cud.
I wyjaśnił, dlaczego tak sądzi.
Gdy małżeństwo Kunyszów opuszczało dom, np. idąc na mszę, to zawsze wyglądało to tak, że pierwszy wychodził pan Józef, a po chwili pani Bronisława, która zamykała drzwi na klucz. Ale tego dnia mężczyzna nieco się guzdrał. Zniecierpliwiona żona oznajmiła mu więc, że idzie pierwsza, prosiła, by nie zapomniał przekręcić klucza. Gdy dochodziła do ulicy Sobieskiego (obecna Krakowska), minęła dwóch umundurowanych Niemców. Nie zdziwiło to jej, w jednym z domów mieszkali ich koledzy. Spokojnie więc poszła dalej.
Pan Józef już miał wychodzić, gdy usłyszał pukanie. Otworzył, na zewnątrz stali dwaj Niemcy. Jeden z nich, być może sam Urban, świetnie mówił po polsku.
– Czy ma Pan Żydów? – zapytał.
Józef Kunysz popatrzył Niemcowi prosto w oczy i odpowiedział spokojnie, że nie ma.
– Ale jak pan nie wierzy, to proszę szukać – dodał.
Dom był naprawdę niewielki, trudno było przypuszczać, że ktoś w nim może się ukrywać. Wchodziło się do przedpokoju, dalej do malutkiej kuchni i z niej do nieco większego pokoju. Niemcy wszędzie zaglądnęli, wreszcie otworzyli drzwi do spiżarki, gdzie znajdowało się wejście na strych. Po wąskich, drewnianych schodach, z niewielką wnęką wejściową w suficie, zamiast drzwi.
Żydzi wszystko słyszeli. Zatrwożeni liczyli się z najgorszym.
– Pomyśleliśmy, że jeżeli ktoś się ukaże, to dostanie w głowę butelką. Zginiemy, ale on też zginie – opowiadał po latach jeden z ocalonych podczas wizyty w Dębicy, w rozmowie z Marią Strzelecką, mamą pani Danuty.
W pomieszczeniu była też spiżarka i kilka sprzętów domowych. Niemcy rzucili na nie tylko okiem, nie zdecydowali się na wejście na strych. W końcu wyszli z domu.
Wtedy pan Józef upadł na kolana i dziękował Bogu za to, że kryjówka nie została odkryta.
– Nie wyobrażam sobie, jakby dziadzio poszedł pierwszy, a babcia została. Pewnie byłoby inaczej, bo babcia byłaby zdenerwowana. A dziadzio był bardzo opanowany. Nie wiem zresztą, może by też się udało. To tak się miało chyba wydarzyć – mówi Danuta Strzelecka.
– Oni chyba zobaczyli, że to jest tak mały dom, że tutaj to niemożliwe jest ukrywanie Żydów – dodaje.
Pochowali ją w ogrodzie
Innym zmartwieniem ukrywanych, ale też ukrywających ich, była śmierć Chai Wolf, siostry Chaskiela Reicha. Zmarła na przepuklinę. Nie było wiadomo, co zrobić z ciałem, przewiezienie na cmentarz żydowski nie wchodziło w grę.
Kunyszowie zgodzili się, by została pochowana w ogrodzie. Stało się to nocą i w zasadzie było jedynym wyjściem z sytuacji. Od tej pory Żydzi ukrywali się w trzynastkę, ale ta liczba nie okazała się pechowa. Głównie dzięki poświęceniu Mikojakowów i Kunyszów.
Po wojnie ciało Chai zostało ekshumowane i przeniesione na kirkut.
Wreszcie wolni
Po wejściu Armii Czerwonej do Dębicy rodziny Reichów i Wolfów mogły opuścić schronienie. Nie mieli już zrujnowanego własnego domu.
Sąsiedzi Kunyszów widzieli, jak uradowani tym, że nareszcie mogli wyjść na ulicę, szli w stronę centrum miasta. Udali się do klasztoru Sióstr Służebniczek, gdzie pomoc dla ocalonych organizował m.in. ks. Teofil Dec.
Jak to możliwe?
Danuta Strzelecka ciągle nie może wyobrazić sobie życia swojej babci i dziadka z tak dużą grupą ukrywanych. I to przez 23 miesiące. Jak to możliwe w tak małym domku, w bliskim otoczeniu sąsiadów, z Niemcami w jednym z domów, gdy trzeba było zapewnić Żydom i sobie żywność, zadbać chociaż o minimum higieny. I jak to możliwe, że nikt ich nie wydał, choć wszyscy wiedzieli.
– Ale było to wielkie szczęście, że zostali uratowani. Dziadzio mój chodził do kościoła i tylko się modlił, i wymodlił to, naprawdę – mówi Danuta Strzelecka.
– Najważniejsze, że ocaleli – dodaje.
– Mały dom nie wzbudzał podejrzeń, że taka ilość Żydów może się tutaj ukrywać – komentuje Tomasz Wrona, który z żoną Martą przysłuchiwali się rozmowie z Danutą Strzelecką.
Nie zapomnieli
Za czasów stalinowskich trudno było o wizyty w Polsce. Reichowie pisali listy do Kunyszów. Czasami na święta przysyłali jakąś paczkę, nawet pan Józef chodził po sąsiadach i rozdawał przesłaną kawę.
Bronisława Kunysz zmarła w 1952 roku, jej mąż Józef w roku 1957. Nie spotkali już nigdy nikogo z rodzin Reichów i Wolfów, które wyjechały do Ameryki i osiadły głównie na Brooklynie w Nowym Jorku.
Ale Żydzi nie zapomnieli o tych, dzięki którym ocaleli. W latach 60-tych gościli w Nowym Jorku Leokadię Mikołajków. Później co kilka lat odwiedzali Dębicę, nie zapominając o córce i wnuczce Kunyszów. Do pierwszej z takich wizyt doszło w latach 60-tych.
Danuta Strzelecka pamięta inną wizytę, gdy jeden z ocalonych przyjechał z dwoma synami, obaj byli już po trzydziestce.
– Weszli, zdjęcia robili, a ja mówię: że to nie ten dom. On bardzo ładnie po polsku mówił, bo przecież wychowany tu był – wspomina.
Dom był nie ten, bo stary drewniany został wyburzony, gdy w ogrodzie stanął nowy.
Prawdopodobnie Efraim Reich, lub jego brat, był w Dębicy w 1980 roku, bo wtedy akurat komentowali fakt, że władze PRL nie zarejestrowały związku Solidarność.
– Raz był z wnuczką, taką dziewczyną 16-letnią chyba. Ona się tu modliła, bo była bardzo pobożna – wspomina pani Danuta.
Jeszcze za życia ks. Teofila Deca, a więc przed rokiem 1992, Reich go odwiedził, choć obawiał się, jak zostanie przyjęty.
– Gdy wrócił, przekazał pozdrowienia od księdza. Powiedział, że bardzo miła rozmowa była i był zadowolony z tego – mówi Danuta Strzelecka.
Nie zapominają też nowe pokolenia. Dwa tygodnie temu Dębicę i Danutę Strzelecką odwiedził Reuven Wolf z żoną Frumy, wnuk zmarłej Chai Wolf. Reuven jest rabinem w Los Angeles.
– Dla mnie to była przyjemność, że wnuk po tylu latach przyjechał i chciał zobaczyć to miejsce – mówi Danuta Strzelecka.
Ryszard Pajura
Dziękuję Państwu Marcie i Tomaszowi Wronom za pomoc w zebraniu materiałów do tekstu.

Danuta Strzelecka całą historię poznała po wojnie.