O Wojciechu Steinhoffie, prezesie Klubu Sportowego Wisłoka w okresie międzywojennym, długo krążyły legendy. W klubowych kronikach zachowała się powojenna relacja Stanisława Ożoga i Kazimierza Gawrysia, zawodników sekcji piłki nożnej, którą zamieszczamy.
W niewesołych czasach (lat 30-tych – dop. red.) stan kasy Wisłoki równał się przeważnie przysłowiowemu zeru, czyli w działalności klubu nie odgrywał (bo nie mógł), żadnej roli. Aliści zawistny los, gotujący zdawałoby się ostateczną zagładę biednej Wisłoce, sromotnie przeliczył się w perfidnej rachubie; zlekceważył czynnik o pierwszorzędnym znaczeniu i niezrównanej wartości.
Pan Wojciech Steinhoff miał bowiem nie tylko pokaźne wąsiska – wraz z trzcinową lagą, postrach dla różnego typu szwarcerów, niesfornych kibiców i brutalnych graczy z obozu przeciwników – ale nade wszystko duże ofiarne serce. Można by rzec, że prezes Steinhoff miał miód w sercu, które przejęło na siebie troskę o duże i małe sprawy Wisłoki, weszło w jej organizm i jej życiem tylko biło.
Nie można było sobie w ogóle wyobrazić żadnego meczu Wisłoki, czy to w Dębicy, czy na wyjeździe, bez jego charakterystycznej sylwetki. Niski, krępy, starszy pan, ubrany w staromodny surdut, niezbyt dokładnie odprasowane spodnie, na szyi sztywny kołnierzyk i krawat, na głowie kaszkiet, spod którego sterczał okazały nos i ogromne, opuszczone w dół wąsiska, a w ręce trzcinowa, gruba laska. Ani na chwilę nie usiadł, a tylko nieustannie krążył dookoła boiska, bacznie śledząc przebieg gry. Denerwował się okropnie, szczególnie w wypadku, kiedy przeciwnicy nasi grali brutalnie, względnie kiedy sędzia, jego zdaniem, krzywdził naszą drużynę niesłusznymi decyzjami.
Jak dziecko cieszył się każdym osiągnięciem, każdym sukcesem swojej Wisłoki, promieniał – po prostu pęczniał – błogim zadowoleniem i wąsiska jego patronowały klubowi zawsze i na każdym kroku.
U potomnych przechowała się pamięć o dziwnych właściwościach tych prezesowskich wąsów. Niby precyzyjny sejsmograf notowały one wszelkie wydarzenia na bitewnych polach Wisłoki. Niefortunne bramki strzelane Wisłoce, powodowały niechybnie ich smętne opadanie w dół. Ale niech jeno piłka wystrzelona dzielnym wierzgnięciem naszego chłopaka, znalazła się w bramce przeciwnika, wnet wąsy Pana Prezesa unosiły się w górę na znak triumfu i niezwyciężonej mocy drogiego mu klubu, a na całej twarzy rozlewało się błogie zadowolenie.
Oby ta wzruszająca wymowa męskiej ozdoby tego przezacnego człowieka, tak bez reszty oddanego sprawom Wisłoki, oby historyczne „wąsy w górę!” – stało się symbolem i dewizą klubu w jego dalszej działalności, w drodze ku nowym, coraz to większym sukcesom sportowym.
Z głębokiej dobroci Wojciecha Steinhoffa wypływały przedziwne czyny, na jakie zdobyć się może tylko wielka skromność, stanowiąca najpiękniejszą szatę duchową człowieka. Oto własną prezesowską ręką naprawiał sfatygowane buty wisłoczan, a swój biedny emerycki grosz jakże często przeznaczał na kupno nowych kostiumów i na pokrzepienie sił utrudzonych grą piłkarzy”.
Na podstawie:
Kazimierz Gawryś, Marian Goetz, Antoni Łukasik, Józef Nowakowski, Stanisław Ożóg, Antoni Stańko, Adam Węgrzyniak:
Księga pamiątkowa wydana z okazji Jubileuszu 50-lecia istnienia KS „Wisłoka”.
Dębica 1958.
Fot.: Piłkarska drużyna Wisłoki w latach 30-tych 20. wieku.